wtorek, 24 marca 2015

48. ,, Chcesz zwiać, jak jakiś tchórz? "

Myślałam, że cała to piekło, które przeszłam w związku z moim uprowadzeniem minęło w momencie ucieczki. Jednak bardzo się myliłam. Wcale nie było mi łatwo składać zeznania. W sądzie musiałam zmierzyć się z Marvinem i jego towarzyszem. Wróciły wszystkie wspomnienia tamtych dni. Oczywiście, Marco cały czas był przy mnie i mnie wspierał. Nie wracaliśmy już do sytuacji z Mikiem. Próbując doszukać się pozytywów mojego porwania, z całą pewnością można stwierdzić, że gdyby nie ono, nasz związek zakończyłby się z mojej winy. Tymczasem ostatnie wydarzenia jeszcze bardziej nas zbliżyły. Po rozprawie sądowej wyjechaliśmy z Marco na wakacje. Razem z nami pojechał mój brat. Gdy zaczął się sezon, wróciłam do pracy. Niestety, pierwsze mecze nie odwzorowywały prawdziwego potencjału Borussii. Kilka porażek z rzędu spowodowało, że piłkarze sami zaczęli tracić wiarę w to, co robią. Pod koniec listopada miał odbyć się mecz przeciwko zespołowi z Monachium. Wszyscy piłkarze byli bardzo bojowo nastawieni, chcieli pokazać, że są w stanie godnie zmierzyć się z Mistrzem Niemiec. Do Dortmundu przyleciała Ania, która miała oczywiście kibicować Robertowi. 
Umówiłyśmy się na spotkanie już rano, w domu Marco, gdzie zamieszkałam, aby mieć trochę czasu na rozmowę. Po dziewiątej usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć i ujrzałam koleżankę. Padłyśmy sobie w ramiona. 
- Tak się cieszę, że wszystko już w porządku. - powiedziała po chwili. 
- Ja też. Zapraszam do środka. 
- Widzę, że nic się nie zmieniło u Marco od czasu, gdy odwiedzaliśmy go z Robertem...- odparła brunetka, gdy weszła do salonu. 
- Marco mówi, że nie lubi zmian, a że mi się podoba tak jak jest, to na razie nie będziemy nic zmieniać. Napijesz się czegoś? - 
- Może herbaty. - odparła i poszła ze mną do kuchni. 
- A jak wam się żyje w Monachium? - zapytałam.
- Jest świetnie. To zupełnie inne miasto niż Dortmund. Mnóstwo atrakcji, ciekawych miejsc i rozrywek. Ale z drugiej strony, tutaj jakoś bardziej czułam magię piłki nożnej. No i tutaj Robert był najlepszy,a tam jest tylko jednym z wielu genialnych piłkarzy. 
- Akurat z tym ,,najlepszym" to bym się nie zgodziła. - zaśmiałam się. - Marco niczego nie brakuje. 
- Jasne, dla mnie najlepszy jest mój mąż. - odparła, upijając herbaty. Usiadłyśmy w salonie i wspominałyśmy czasy, gdy byłyśmy sąsiadkami. Ania z pewnością była moją bratnią duszą, zawsze mogłam liczyć na jej wsparcie i dobre słowo. Nie znałyśmy się wiele lat, a mimo wszystko bardzo się ze sobą zżyłyśmy. 
- Jak się trzymasz po tym całym zamieszaniu z porwaniem? - zapytała.
- Z każdym dniem coraz lepiej. Na szczęście mam za sobą rozprawę, teraz muszę po prostu o tym zapomnieć. 
- A Marco? Pewnie stara się być twardy,ale uwierz mi, że gdy zaginęłaś, był w totalnej rozsypce. Kilka razy się z nim kontaktowaliśmy, ale był naprawdę załamany. 
- Wiem. Jest mi również głupio, bo kilka dni po powrocie zrobiłam mu awanturę o Alexandrę. Znalazłam tutaj jej rzeczy i rozumiesz...- przerwałam.
- Myślałaś, że cię zdradzał? - podniosła głos.
- Sama nie wiem co pomyślałam, ale mam na jej punkcie jakieś uprzedzenie. Nie znoszę jej. - próbowałam się usprawiedliwiać. 
- I co on ci powiedział? - zapytała.
- Trochę się zdenerwował, ale od razu sobie wszystko wyjaśniliśmy. 
- No, na szczęście. - westchnęła. - Marco to świetny facet. Nigdy by ci czegoś takiego nie zrobił. 
Resztę dnia spędziłyśmy na plotkowaniu, a pod wieczór pojechałyśmy na stadion. Spotkanie było bardzo wyrównane, lecz niestety w drugiej połowie, znaczną przewagę miał Bayern. W końcu, dziesięć minut przed ostatnim gwizdkiem, gola strzelił sam Robert Lewandowski. Ania była zachwycona, ja niekoniecznie. Widziałam złość gospodarzy. Kibice również nie byli zadowoleni, niektórzy zaczęli gwizdać. Po meczu, razem z Anką i kilkoma innymi partnerkami piłkarzy, zeszłyśmy do naszych chłopaków. Oczywiście, byli w szatni, a potem udzielali nieskończonej ilości wywiadów. Kiedy wreszcie skończyli, ujrzałam Marco, kierującego się na parking. Dzień wcześniej umówiliśmy się, że tam zaparkuję i będę czekać po meczu. Pożegnałam się więc z Anią i dziewczynami, ruszając za Reusem. 
- Skarbie, zaczekaj! - krzyknęłam, aby się zatrzymał. Na moje słowa odwrócił się i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Przytuliłam go i nie wypuszczałam z objęć. Wiedziałam jak bardzo kocha ten klub i jak pragnie zwycięstw. Nie dla siebie, ale dla kibiców. Chce, żeby było tak jak dawniej, a tymczasem ten zespół się po prostu rozpada. Nie tylko z powodu kontuzji, ale po prostu braku koncepcji na grę. A największy problem sprawia mu ta bezsilność, z którą nie może sobie poradzić. 
- Marco nie bądź zły. Grałeś najlepiej z naszych piłkarzy. - powiedziałam szczerze, a nie dlatego, że z nim jestem. Marco to najmocniejsze ogniwo BVB. Reszta piłkarzy ostatnio miewa tylko złe dni. Czasem któremuś trafi się dobry mecz, ale niestety, dwójka dobrze grających piłkarzy, kontra Bayern Monachium, to trochę za mało. 
- Nieważne jak grałem, liczy się zespół. Przegraliśmy i nic nie wskazuje na to, żeby było lepiej. - mówił, patrząc przed siebie. Wyszliśmy na parking. Było zupełnie ciemno, próbowaliśmy odnaleźć mój samochód. W pewnym momencie Marco się zatrzymał i złapał mnie za ręce. 
- Madzia, musimy porozmawiać. - powiedział poważnie. 
- Ale tutaj? Co się stało?
- Kocham ten klub, ale chcę odejść. - powiedział prosto z mostu, a mnie zamurowało. - Chcę się rozwijać, wygrywać, cieszyć. Kiedyś tu wrócę, ale teraz chcę spróbować czegoś nowego. 
- Co konkretnie masz na myśli? - zapytałam ze łzami w oczach. Nie chciałam opuszczać Dortmundu. 
- Nie wiem jeszcze. Mam kilka ciekawych propozycji. Kochanie ja rozumiem, że nie jesteś zachwycona, ale kiedyś powiedziałaś mi, że jeśli będę chciał zmienić klub, to wyjedziesz razem ze mną, pamiętasz? 
- Pamiętam, ale to była inna sytuacja. Nie możesz teraz odejść! - podniosłam głos. - Klub cię potrzebuje, kibice cie potrzebują, trener i piłkarze też, a ty chcesz po prostu odejść, tak?! - prawie krzyczałam. Nie rozumiałam jak mogło przyjść mu to do głowy. Poza tym, że byłam jego dziewczyną, kochałam również Borussię. Byłam przede wszystkim kibicem i rozumiałam co oznaczałoby odejście Reusa. - Chcesz zwiać, jak jakiś tchórz? Przykro mi, ale nie pozwolę ci na to! - powiedziałam stanowczo i ruszyłam do auta. 

_______________________________________________________
Witam z powrotem! :)
Wiem, że bardzo dawno nie było tutaj rozdziału, ale mam masę obowiązków i często wchodzę na bloggera, próbowałam przez ten cały czas coś napisać, ale nigdy nie było to dość przyzwoite, dlatego, że się po prostu do tego zmuszałam. Teraz usiadłam z chęci, a nie z przymusu i wyszło trochę lepiej. :)
20 komentarzy = kolejny rozdział. Nie podaję jego daty, bo tak naprawdę nie wiem, kiedy znajdę chwilę, żeby go napisać. 
Pozdrawiam :*